Anton Grosz – nie trzeba się lękać
“Kochany przyacielu,
Lęk jest najważniejszym powodem, dla którego ludzie nie potrafią stawić czoła śmierci. Absolutnie nie wiedzą, czego się spodziewać, i dlatego ogarnia ich przerażenie. Lęk przed nieznanym tkwi w naturze człowieka, czyli w naturze nas wszystkich.
Kiedy jesteśmy młodzi, lęku jest mniej, niż kiedy jesteśmy starzy. Kiedy jesteśmy zdrowi, lęku jest mnie, niż kiedy jesteśmy chorzy. Jeżeli na to pozwolimy, lek może nawet zablokować nasze poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czego się boimy.
Warto zauważyć, że lęk przed śmiercią nie zawsze charakteryzował postawę człowieka wobec śmierci. Na wczesnym etapie rozwoju ludzkość żyła w znacznie większej harmonii z naturalnymi rytmami życia i śmierci niż dzisiejsi ludzie “cywilizowani”. Dawniej człowiek traktował żucie dnia i śmierć nocy albo życie lata i śmierć zimy nie jak dopust boży, którego skutki można złagodzić z pomocą elektryczności i centralnego ogrzewania, lecz jako naturalny cykl wydarzeń, który oddziałuje na wszystko co istnieje. Dawniej człowiek widział, jak słońce umiera nocą i odradza się rano, jak zimą przymiera Ziemia, by się odrodzić wiosną, i jak z ziemi, w której spoczęły szczątki zeszłorocznych roślin, kiełkuje nowe życie. Być może kiedyś ludzie nie rozumieli, na czym polega ten proces, ale przeczuwali, że jednak zachodzi.
Ponieważ dawniej ludzie żyli blisko przyrody, wiedzieli, że śmierć jest zjawiskiem naturalnym, i dlatego nie lękali się jej. Nowe życie ludzkie postrzegali jako odrodzenie się duszy ukochanego przodka, wiedzieli bowiem, ze ich przodek nie zginał, kiedy umarł, lecz zużył po prostu swoją powłokę cielesną i żyje jako duch w oczekiwaniu na możliwość ponownego powrotu w innej postaci. Wierzyli więc, ze i oni będą żyli jako duchy, podobnie jak ich przodkowie. Wprawdzie pragnęli unikać bólu, podobnie jak my, i opłakiwali utratę ukochanej osoby, tak jak my, ale nie lękali się śmierci samej w sobie. Nie było się czego obawiać.
Przetrwały na świecie do dzisiejszych czasów enklawy pierwotnych kultur, które nadal szanują i akceptują śmierć jako normalną, naturalną część pewnego cyklicznego procesu. Jednak społeczeństwa Zachodu pragnęły zrozumieć i poskromić naturę, zamiast przyjąć ją taką, jaka jest. Choć taka postawa pozwoliła człowiekowi pod wieloma względami ułatwić sobie życie, doprowadziła go jednak do tego, ze nie potrafi dłużej akceptować tego, czego nie rozumie.
W Europie jeszcze w trzynastym wieku śmierć uznawano za wydarzenie naturalne, jakim oczywiście jest, i dlatego ludzie łatwiej się z nią godzili. Literatura tego okresu obfituje w opowieści o królach lub rycerzach, którzy przeczuwając nadchodząca śmierć kładą się do łoża, wzywają rodzinę i przyjaciół, załatwiają wszystkie ziemskie sprawy, odmawiają odpowiednie modlitwy i wreszcie opadają na poduszki, by umrzeć w spokoju.
W śmierci kryła się godność, choć sam akt odbywał się bez wielkiej pompy czy uroczystych obrzędów. Na miejscu obecny był ksiądz, lecz tylko po to, by oddać umierającemu ostatnią posługę – z wyjątkiem ostatniego namaszczenia w kościele katolickim, gdy kapłan nadaje ton ceremonii, zwykle umierający decydował o kolejności i przebiegu wydarzeń. Rodzina i przyjaciele przychodzili pożegnać się z nim i pojednać, by zadawnione waśnie nie przeszkodziły umierającemu przejść do innego świata, jakkolwiek by go sobie wyobrażał.
Co więcej, również najmłodsze dzieci i wnuki wzywano wtedy na ostatnie odwiedziny. Nie tylko dawało to umierającemu poczucie jedności i spełnienia, ponieważ otaczali go ukochani bliscy, ale pozwalało również dzieciom zetknąć się wcześnie ze śmiercią i uczyło je, że jest ona zjawiskiem naturalnym, choć tajemniczym. Dla porównania przyjrzyjcie się dzisiejszym zwyczajom, kiedy nakazuje się trzymać dzieci z dala od miejsca śmierci i od prawdy, ponieważ “są jeszcze za małe, by wiedzieć”. W ten sposób zasiewamy w kolejnych pokoleniach ten sam lęk, którego chcemy się pozbyć”.
Anton Grosz – LISTY DO UMIERAJĄCEGO PRZYJACIELA (strony 24-26)